Witam w Psycho-Fusach!

Kiedy pijesz kawę lub herbatę, to wypijasz napój będący jej esencją. Na dnie kubka zwykle zostają fusy. Wszystko, czego doświadczamy w życiu, również zostawia fusy - emocjonalny odcisk. Jeśli przyjrzymy się mu bliżej, pobędziemy z nim, to doświadczymy odkrycia tego, co ważne, a co w psychoterapii nazywamy wglądem.

Mój blog, to notes dla moich wglądów, które pojawiały się w trakcie szkoleń, doświadczeń terapeutycznych, superwizyjnych, czy pracy w gabinecie.
Zamiast wysypywać je do kubła nieświadomości, dzielę się nimi - z Wami.

Mam nadzieję, że lektura bloga pozwoli Państwu odkryć to, co ważne.


Pozdrawiam -
Jakub Bieniecki

31 października 2019

Kiedy udaje się związek - cz. 2 - Pod spodem



Część I - Flow: https://psycho-fusy.blogspot.com/2019/10/kiedy-udaje-sie-zwiazek-cz-1-flow.html

Choć nikt z nas tego nie pamięta, jako niemowlęta nie mieliśmy zbyt wiele zmartwień, poza zaspokojeniem naszych pierwotnych potrzeb. To, że niewiele, nie znaczy, że były mało znaczące. Jeśli nasz opiekun (najczęściej matka) nakarmił nas, przewinął i utulił – doświadczaliśmy błogostanu. Niestety, nic nie trwa wiecznie. My dorastamy, a trudne życie daje w kość. Jeśli nie wcześniej, to później. My oczywiście ciągle pragniemy tego, co zostało utracone. Ciągle szukamy naszego błogostanu. Tam, u mamy i taty już się dawno skończyło, prawda? To oczywiste, że musimy znaleźć sobie to gdzieś w świecie. Są tacy, co nie odpuszczają i ciągle próbują utrzymać błogostan u rodziców, jednak jeśli popatrzymy na biologię i świat zwierząt – natura zaprogramowała nas inaczej.

Łączymy się w związki, aby móc zaspokoić głód naszego błogostanu. Jest pokarm, jest zaopiekowanie, jest przytulanie, do tego inne przyjemności - seks, orgazm - czyli jest nawet lepiej! Całe szczęście, bo byśmy wyginęli... No ale nie jesteśmy tylko zwierzętami, które polują i się rozmnażają, bo jednak jako ludzie funkcjonujący w rozwiniętym świecie, tworzymy bardziej złożoną relację.

Oto spotykają się, a także tworzą we wzajemnej więzi bliską relację, dwie osoby, które poza zestawem genów stanowią osobne historie rozwoju psychicznego i społecznego. Każdy z nas posiada swój "system operacyjny" ukształtowany przez różne doświadczenia, a który ma ogromny wpływ na to, jak funkcjonujemy na co dzień. Zawężając to do psychoanalitycznego myślenia o nas samych i związkach - posiadamy swoje matryce tworzenia bliskich relacji. To, dlaczego funkcjonujemy z ludźmi tak, a nie inaczej, zostało ukształtowane w ciągu naszego życia w relacji z najważniejszymi i najbardziej znaczącymi osobami (obiektami). Jeśli łączyły nas z tymi osobami więzi emocjonalne, to z wielu różnych powodów mogliśmy doświadczyć kryzysów, czy traum powodujących cierpienie, z którymi jako dzieci nie mogliśmy sobie poradzić, lub radziliśmy sobie tak, że nawyk ten utrwalił się i w dorosłym życiu powoduje komplikacje.

Wciąż zapominamy, że partner lub partnerka, to nie ojciec, czy matka. Niestety sama wiedza, czy przypominanie sobie o tym, to za mało w stosunku do siły uczuć, które wyzwalane są przez różne sytuacje w dorosłym życiu partnerskim, a które odnoszą się do wczesnodziecięcych traum. Te bowiem są ogromnie silne, wręcz "zatrzymane" w naszych ciałach. Dobrze pamiętamy, co sprawia nam ból psychiczny, nawet jeśli świadomie o tym zapomnieliśmy. A tak właśnie bywa, bowiem najtrudniejsze doświadczenia, dla naszego komfortu psychicznego, są spychane w niepamięć, do kubła nieświadomości, dzięki mechanizmowi wyparcia. Zatem to, jak funkcjonujemy w relacjach, nie zawsze opiera się na tym, co świadome, ale też na tym, co w nas nieświadomie – a dzieje się tam naprawdę dużo, łącznie z tym, że chcielibyśmy dwóch sprzecznych ze sobą rzeczy na raz. To wywołuje wewnętrzne konflikty, a te – czasami zaburzenia (nerwice).

Wniosek o tym, że para funkcjonuje w relacji świadomej, jak i nieświadomej, jest ważny dla dalszych rozważań.

Wróćmy do traumy. Trauma to wielkie słowo, jednak mówimy o psychice rozwijającego się dziecka, które nie radzi sobie tak dobrze z bólem psychicznym. Dziecko będące w zależności od rodzica nie potrafi korzystnie dla siebie rozwiązać sytuacji, w której brak mu bezpieczeństwa emocjonalnego. Czy 5-latek może się obronić przed pijanym ojcem, który zmierza ku niemu z pasem? A pozostawione niemowlę? Co mają zrobić ze swoim strachem? Trauma jest jak spauzowany film, którego nie chcemy obejrzeć do końca. Spauzowaniu ulegają również przepływające przez nasze ciało emocje. Jeśli takie sytuacje powtarzają się, to utrwalamy nawyki obronne. Jeśli dziecko opiekowało się chorą matką, to nauczyło się, że jego potrzeby i uczucia są nieważne, podobnie jak w sytuacji, w której było odpychane, kiedy szukało u matki bezpieczeństwa. A może rygorystyczny rodzic odrzucał nas za nasze porażki i my dziś nie dajemy im miejsca lub nauczyliśmy się karać za nie sami? Pojęcie traumy jest ważne z punktu widzenia zjawiska zwanego przymusem odtwarzania.

Przymus odtwarzania. Już Zygmunt Freud wskazał na istnienie tego zjawiska, które wpycha ciągle ludzi w te same kłopoty. Kobieta, która liczyła na miłość, po raz kolejny została odepchnięta, kiedy już oddała się mężczyźnie. Wciąż zadaje sobie pytanie – dlaczego pakuję się w takie związki? Ten mężczyzna z kolei po raz kolejny uwiódł kobietę, po to, żeby mieć poczucie kontroli, a potem ją porzucił. Ciągle próbuje się uwolnić ze swojego uwikłania, w którym pozostawał pod wpływem kobiety (czytaj matki), a która dominując go - „odbiera mu wolność”.

W przymusie odtwarzania człowiek tworzy na nowo tę sytuację po to, żeby znaleźć jej rozwiązanie, gdyż kiedyś sobie nie poradził. Chcemy ten film obejrzeć i przeżyć do końca, przy jednoczesnym założeniu, że wyjdziemy w końcu bez szwanku. Problem jednak w tym, że ciągle używamy starych i nieskutecznych sposobów, które narażają nas na kolejne cierpienia. Chyba nie trudno się domyśleć, że kiedy w końcu wchodzimy w tak bliską i intymną relację jak związek, nasze traumy wręcz „odpalają” się, a my próbujemy się z nimi uporać. I jeszcze mamy pretensje do partnerów, że nam nie pomagają. Nic dziwnego, w końcu wciągamy ich do odegrania pewnej roli i tu dochodzimy do kolejnego zjawiska.

Przeniesienie i przeciwprzeniesienie. To kategorie, którymi posługuje się psychoterapia (szczególnie szkoły psychoanalityczno-psychodynamiczne). W kontakcie z psychoterapeutą powstaje więź, która stanowi dobrą bazę do uruchomienia się przeniesienia. Klienci/pacjenci w gabinecie wręcz przelewają nieświadomie na osobę psychoterapeuty wszystko, z czym przychodzą. Także reakcje, które są echem relacji z rodzicami. To, co czuje psychoterapeuta w związku z tymi reakcjami, to przeciwprzeniesienie. Analiza tych zjawisk jest nieocenionym źródłem informacji na temat ukształtowanej relacji z ważnym obiektem. Jeśli terapeuci mogą czuć się „wciągnięci” w rolę matki lub ojca, dlaczego nie miałoby to odbywać się w związkach? Otóż odbywa się. Mógłbym rzec, że mylenie partnerów z matką lub ojcem, to standard. Weźmy np.: „jak to,  niedziela bez rosołu?” (matka zawsze robiła), "nie będę ci usługiwać, jak mamusia!" (rozpieszczony synuś mamusi), "znowu się nachlałeś!" (jesteś pijakiem, jak mój ojciec), "ciebie tylko obchodzą pieniądze (ojciec głowa rodziny)", "a tobie tylko seks w głowie" (muszę zaspokajać jego potrzeby), itd. Natomiast to, czego pary nie dostrzegają, to kiedy nieświadomie przyjmują złożone postawy takie jak: „chcę byś był(a) moim rodzicem, żebym w końcu mógł (mogła) zrobić z Tobą to, czego nie udało mi się uczynić w relacji z nim”. I tu nie ma znaczenia, czy mężczyzna w związku przyjmie rolę ojca czy matki – obydwie relacje przenoszone są na partnera/partnerkę w związku. Jeśli spojrzymy prawdzie w oczy, to dwie osoby w relacji robią sobie to wzajemnie i co ciekawe, w tej grze dobrze się potrafią zazębić, a przy tym mocno ranić. Słyszymy teksty takie jak: „oni to się dobrali”, „są siebie warci”, „nieszczęścia chodzą parami”, itp.

Koluzja. Powyższe wskazuje, że można ze sobą współgrać w realizacji osobistych deficytów i rozgrywać pewną grę. W nieświadomy sposób w parach dochodzi do cichej umowy i partnerzy zaczynają się dogadywać w swoich rolach, gdzie jedno z wzajemnością uzupełnia drugie. Nawet, jeśli wzorce tych zachowań są krzywdzące, osoby mogą pasować do siebie jak dwa puzzle, czy klucz do zamka. Takie dopasowanie w działaniu, czy wzajemnym rozgrywaniu swoich konfliktów wewnętrznych nosi nazwę koluzji. Każdy chce ze związku wyciągnąć swoje i jak najwięcej. Kiedy nasza piękna historia miłosna, jak z bajki, daje nam nadzieję na uzupełnienie braków wyniesionych z wcześniejszych relacji (z rodzicami), zaczynamy skupiać się na realizacji własnych potrzeb. Potrzeby drugiej strony przestają nas interesować, albo druga strona zaczyna rezygnować z ich realizacji. Oczywiście w końcu frustracje dadzą o sobie znać i skończy się to konfliktem, eskalacją i wrogą walką każdego o swoje.

Mogłoby się wydawać, że rzeczywistość związku jest prosta. Jesteśmy razem, dajemy sobie, bierzemy od siebie, wspieramy się, kochamy się, wychowujemy dzieci – i jest OK. I niech to szczęście trwa, jak najdłużej. To oczywiście możliwe. Warto wspomnieć jeszcze o jednym ważnym aspekcie związku, który ma na niego korzystny wpływ.

Kontenerowanie. Pojęcie kontenerowania wywodzi się z psychoanalizy i mówi o ważnej umiejętności, jaką matka pełni dla dziecka od jego poczęcia. Kiedy dziecko doświadcza trudności, dajmy na to, że dziecko płacze, matka empatycznie rozumie, co się dzieje z dzieckiem. Kontenerowanie, zwane inaczej pomieszczaniem, polega dosłownie na uczynieniu z siebie kontenera na emocje (przeżycia) i umieszczeniu w nim (czyli w sobie) uczuć (przeżyć) dziecka. W pewnym sensie, przepuszczamy przez siebie trudne emocje i co ważne - radzimy sobie z nimi. Choć to może niezbyt smaczna metafora - można porównać to do sytuacji, w której matka przeżuwa twardy pokarm i podaje dziecku w postaci, która będzie dla niego do przyjęcia. Tak się dzieje zwykle wśród zwierząt. Natomiast u ludzi funkcja ta odnosi się do aktywności psychicznej i nosi nazwę reverie (zamyślenie, zadumanie). Jeśli dziecko w sklepie złości się, że matka nie kupiła mu zabawki, to możemy rozumieć, że dziecko się złości (empatia). Wiemy, co przeżywa, potrafimy sobie przypomnieć, kiedy my czuliśmy się w ten sposób. Ale dopiero kiedy poczujemy w sobie jego złość i niejako „przetrawimy” ją, możemy ją oddać dziecku w „łagodnej” postaci. Jeśli rodzic w tej sytuacji krzyczy lub bije dziecko, to po prostu nie chce lub nie może jej skontenerować i potrzebuje tę złość z siebie wyrzucić. Jeśli ją przetrawi, zwyczajnie ze zrozumieniem poda ją dziecku mówiąc: "Wiem, że jest Ci przykro", o ile faktycznie to właśnie ma miejsce.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ związek sam w sobie daje szansę na kontenerowanie naszych osobistych i wspólnych trudności. Kiedy w związku jest przestrzeń na pomieszczanie tych trudności – związek rozwija się, czy po prostu – udaje się. W przeciwnym zaś razie może dochodzić do odreagowywania nadmiaru emocji w sposób niszczący np. poprzez przemoc, zdrady lub po prostu - rozstanie… Alternatywą może być tłumienie lub strategie unikowe - ucieczka w: substancje psychoaktywne, w pracę, w romans, w religię, w hobby, itd.

Jak pary kontenerują? To proste, a jednocześnie tak trudne. Taką funkcję może pełnić szczera rozmowa, w której dominuje przestrzeń na wspólne przeżywanie(!), rozumienie i "trawienie". Ważne są odpowiednie warunki – słuchanie i wzajemne rozumienie, bez oceniania. Jeśli jedna strona dzieli się uczuciami, a druga osoba nie jest tym zainteresowana – trudno mówić o szacunku, czy zaangażowaniu. Komunikacja dwóch zranionych osób bywa trudna. To często obustronne bombardowanie oskarżeniami, czy ocenami.

W psychoterapii par początkowo funkcję kontenerowania pełni psychoterapeuta, a jego praca powinna zmierzać do tego, by tę funkcję pełnił związek. Zanim to nastąpi, może być konieczne rozpracowywanie opisanych wyżej zjawisk, a także innych ważnych aspektów, jak np. używanych w związku mechanizmów obronnych, czy choćby zupełnie od podstaw - uczenie się komunikacji.

Większość opisanych powyżej zjawisk zachodzi nieświadomie. Choć świadomie wyrażamy w związku pewne komunikaty i odnoszą się do tego co "na powierzchni", to pod spodem, pod tą powierzchnią, mogą mieć zupełnie inny wymiar. Niemowlę potrafi jedynie płakać, a wyrażać przy tym głód, pragnienie, ból ciała, potrzebę czystości, pragnienie przytulenia, strach, itd. I matki zwykle wiedzą, czego dziecku potrzeba. Jeśli w związku kobieta mówi np.: "Mógłbyś dzisiaj na imprezie tyle nie pić?", to być może wyraża tak naprawdę: "nie chcę być w sytuacji, w której nie mam nad tobą kontroli i przeraża mnie to, jak wtedy, kiedy uciekałam przed ojcem, gdy wracał pijany". Mężczyzna, czując presję, może wtedy stwierdzić: "Nie mów mi, co mam robić. Nie jestem dzieckiem. Przestań mnie ograniczać. Jeszcze nic nie wypiłem, a już się przypieprzasz...". Dalszy rozwój wydarzeń jest do przewidzenia.

Umiejętność wyciągania na wierzch tego, co pod spodem, kontenerowanie i umiejętność przyglądania się relacji, dają szanse na przepracowanie trudności, rozwój osobisty partnerów oraz samego związku.

Tak - wymaga to wspólnej pracy.

28 października 2019

Kiedy udaje się związek - cz. 1. Flow


Miłość – o niej pisze się od wieków. Literatury na temat miłości jest tak dużo, że chyba trudno napisać cokolwiek nowego w tej kwestii. To, co tak porywa ludzi, co bywa natchnieniem poetów, pisarzy, reżyserów, muzyków, wokalistów, malarzy, ale też naukowców – zostało przebadane wzdłuż i wszerz. Trudno znaleźć jedną i zwięzłą definicję miłości, a nawet jeśli istnieje, to wiele osób wciąż jej nie doświadczyło i nie wie po prostu jak to jest lub co to znaczy kochać. 

Na wstępie tego cyklu chcę podkreślić, że nie wykluczam osób LGBT i po prostu dla ułatwienia będę pisał o parze kobieta-mężczyzna, których statystycznie jest więcej. Nie stoi to na przeszkodzie, by odnieść omawiane procesy do każdej pary.

Jakiś czas temu wraz z przyjaciółmi z Poznańskiego Ośrodka Psychoterapii Integratywnej próbowaliśmy znaleźć odpowiedź na pytanie – jak to jest, że dwoje nieznajomych w tłumie potrafi odnaleźć swoje spojrzenie i doświadczyć tak silnych uczuć, które sprawią, że nie będą mogli już przestać o sobie myśleć. Nawet jeśli obok tej jednej osoby, są trzy inne, równie atrakcyjne, o takich samych niezaspokojonych potrzebach, tylko na jednej skupimy wzrok i jak w Ojcu Chrzestnym – „trafia nas piorun”. Jak to jest, że miłość pojawia się właśnie między tymi dwoma konkretnymi osobami?

Połączenie jest tak silne, że wszystko nagle przestaje mieć znaczenie. Koniec. Jesteś w transie, jak w tunelu i czujesz, jak przepływa przez Ciebie nieustannie ogromna energia. I ona płynie w dwie strony. Kompletny flow – dwie osoby płyną w uniesieniu. Masz wrażenie, że znasz kogoś od wieków, albo z poprzedniego wcielenia – różne koncepcje słyszałem :) Może za Platonem? – spadająca na Ziemię dusza, która rozpada się na dwie połowy, a które szukają się tak długo wzajemnie i w końcu…znajdują. 

Biologia, chemia – feromony – OK, może faktycznie się… zwąchali. Tylko dlaczego te feromony, a nie tej drugiej, czy trzeciej osoby?

Psychologia – przypomina z wyglądu matkę lub ojca – ale, że to niby wystarczy? A jeśli nie przypomina, a ludzie czują to, co czują? Trochę to słabe, ale ten kawałek będzie istotny w dalszej części (częściach) tekstu.

Dlaczego właściwie szukaliśmy odpowiedzi na to pytanie? Natchnęła mnie do tego lektura psychoanalityczna związana z terapią par – „Stan umysłu pary” Lucy Morgan. Książka zaburzyła mi cały obraz miłości, o której tak lubimy czytać, którą lubimy oglądać i której lubimy doświadczać. Jaka miłość – pytam? Czytając taką lekturę można odnieść wrażenie, że psychoanalitycy rozłożyli tę miłość w związkach na części pierwsze, a sprowadzenie jej do sumy procesów psychologicznych rodzi złość, niezgodę, bunt.  

Moją intencją nie jest wykazywanie, że miłość nie istnieje. Nie robi tego także Lucy Morgan. Wręcz przeciwnie - jak najbardziej możemy obdarzać ludzi naszymi uczuciami i być nimi obdarzani i czerpać z tej wymiany, ile wlezie :) Tego wszystkim życzę, a resztę potraktujcie jako ciekawostki, które pomogą odkryć procesy zachodzące w związkach. Na blogu zawsze chciałem pisać językiem prostym i zrozumiałym i tak zostanie. Profesjonalistów zachęcam do sięgnięcia po lekturę Lucy Morgan.

Pewnie każdego interesuje, czy grupa psychoterapeutów i psychologów znalazła w końcu odpowiedź? A gdzie tam. Zrzuciliśmy wszystko na C.G. Junga i nieświadomość zbiorową – że gdzieś-tam-ktoś-kiedyś-z kimś… No i nagle mamy wrażenie, że w tej wielkiej ludzkiej chmurze nieświadomości właśnie odnaleźliśmy tę jedyną osobę… Przecież skądś znacie te feromony prawda? Na pewno coś łączyło naszych przodków! ;-)

Ciekawą kwestią poddawaną pod dyskusję była identyfikacja projekcyjna. Jest to mechanizm obronny, który (w dużym uproszczeniu) ma na celu pozbycie się niewygodnych dla nas uczuć poprzez przejęcie ich przez kogoś. Jest to bardzo silnie działający mechanizm, a pamiętajmy, że dzieje się nieświadomie. Więc jeśli zachowanie pierwszej osoby sprawia, że chce aby ktoś „zdjął” ze z niej tęsknotę, pragnienie bliskości i napięcie seksualne, to siła tego mechanizmu sprawi, że druga osoba, będąc na to podatna, poczuje to za pierwszą i zrealizuje to dla niej. Uff, jaka ulga! A jeśli jedna osoba chce odejść ze związku nie biorąc za to odpowiedzialności i sprawia, że ruch ten, np. w postaci zdrady, wykona partner przyjmując winę na siebie? Uff, jaka ulga! 

Idąc tą drogą można pomyśleć, że to wielkie zakochanie to tylko pułapka identyfikacji projekcyjnej jednej ze stron. A jeśli dwie strony wzajemnie wobec siebie używają tak silnego mechanizmu? To dalej nie tłumaczy, dlaczego z tą, a nie z inną osobą. Do obron używanych w związkach jeszcze wrócę. 

Powiedzmy sobie szczerze – lepiej, że jest flow między ludźmi, bez względu na to, jak do niego dochodzi, niż miałby być to związek z rozsądku. Powody typu – nada się na ojca/matkę, dobrze zarabia, jest dobry/a w łóżku, ma prestiż, jest łagodny, jest silny, jest piękna, itd. – nawet jeśli są istotne, to bez emocjonalnego zaangażowania – może stać się jałowym interesem. Cóż, niektórym to odpowiada, pytanie tylko, kiedy ten układ straci znaczenie i czy w obliczu tego, jak wiele dzieje się w relacji, czy jest on w ogóle możliwy? A w relacji dzieje się sporo, bo osoby w parze nieświadomie dążą do realizacji swoich planów, skryptów, schematów.


Aby zrozumieć dlaczego nasze związki funkcjonują tak, a nie inaczej, ważne zatem będzie zrozumienie jeszcze innych zjawisk opisywanych szeroko w literaturze psychoanalitycznej. O tym w następnej części.

Cz. II - Pod spodem - https://psycho-fusy.blogspot.com/2019/10/kiedy-udaje-sie-zwiazek-cz-2-pod-spodem.html

23 października 2019

Nowe

Marzec 2016 roku, to odległa data. W ciągu 3 lat rozwoju własnego warsztatu psychoterapii zmieniło się bardzo dużo. Stawiam zatem grubą kreskę na tym blogu. Może nie po to, by oddzielić stare, ale po to by podkreślić nową linię startu.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Co jest tam niżej? Stare. Czy stare znaczy złe? Nie. To stare, kiedy patrzę z perspektywy - czasem bardzo uogólnia, przyśpiesza. To jest tak, jakby nagle znaleźć się na szczycie gór i patrzeć w dół. Pytanie, czy ktoś, kto wylądował od razu na samym szczycie góry, "był w górach"? 

Wiem, jak popularne jest dziś szukanie odpowiedzi na trudne pytania. Szukamy, żeby złapać się czegokolwiek, co przyniosłoby choć chwilowe ukojenie. I choć podanie na tacy gotowej odpowiedzi daje odczucie rezonowania w nas samych - rozwiązaniem nie jest. Jeśli nie bolą Cię nogi, to znaczy, że nie szedłeś / nie szłaś w góry. Choć podróżnik opowiada o swojej wyprawie w góry i daje Ci inspiracje - nogi Cię od tego nie rozbolą. Idź na swoją wyprawę, zmierz się ze swoimi słabościami, lękami - znajdź swoje odpowiedzi. Psychoterapeuta w tej wyprawie może być Twoim przewodnikiem.

7 marca 2016

O uzależnieniach

Najczęstsze przyczyny zgonów w Polsce to choroby układu krążenia, układu oddechowego i nowotwory. Osoby zajmujące się profilaktyką od dawna trąbią, że do chorób tych przyczyniają się głównie substancje psychoaktywne - papierosy i nadmiernie spożywany alkohol. Oczywiście stres też jest w czołówce. Alkohol jest sprawcą wypadków drogowych, "alkohol szkodzi zdrowiu i rodzinie", "palenie zabija".
Polska to kraj, w którym alkohol głęboko zakorzeniony jest w tradycji i choć Rosją nie jesteśmy, to za kołnierz nie wylewamy. Ilość spożywanego alkoholu sprawia, że w Polsce system profilaktyki i leczenia uzależnień jest naprawdę prężny. System leczenia uzależnień jest tak złożony, że słuchanie o strukturze leczenia przyprawia o zawrót głowy (nie trzeba pić). Kluczowym aspektem leczenia "pijaka" jest zachowanie abstynencji. W podejściu MetaSystemowym* obserwujemy, że to droga donikąd, ale o tym dalej.

Detox - rehabilitacja - samorealizacja - trzeźwość. Leczenie stacjonarne, terapia grupowa, indywidualna, grupy AA, mityngi, modlitwy, dzienniczki, instrukcje, dużo dużo więcej... Alkoholik przestaje pić i następne lata wałkuje temat alkoholu tak intensywnie, że chyba naprawdę nie myśli o niczym innym... Żony alkoholików idą na terapię dla współuzależnionych, dzieci idą na terapię dla dorosłych dzieci alkoholików (DDA), a wszystko w jednym celu - by wykluczyć alkohol. ALKOHOL JEST ZŁY. Kontrolowane picie nie istnieje - zapytajcie dowolnego terapeuty uzależnień. Jeśli zdobędziesz brązowy lub czarny pas trzeźwości i wypijesz choćby szampana z jakiejkolwiek okazji, spadasz na dno tego treningu, zaczynasz wszystko od nowa. Taka degradacja w służbie motywacji. Musisz zachować abstynencję, musisz wyrzucić z domu wszystko, co choćby w najmniejszym stopniu kojarzy się z alkoholem. Broń boże używać alkoholowej wody po goleniu! No a co z seksoholizmem? Abstynencja w łóżku nawet z własną żoną, czy żonę też trzeba wyrzucić, jak kieliszek? Aha, na zewnątrz nie, a z żoną można? A może wolno się przytulać i całować, ale seksu nie? To może jednak można używać tej wody po goleniu, bo to jak pieszczota, a nie seks? Zawrót głowy! Pozwólcie, ze zostanę przy przykładzie alkoholu i mężczyzny alkoholika - bo to najczęściej spotykana sytuacja. 

Dziwi mnie strasznie fakt, że zupełnie pomija się to, co jest POD uzależnieniem. Większość alkoholików jakich poznałem miało depresję, dwóch zaburzenia lękowe (napady paniki), jeszcze inni problemy z agresją, lub problemy osobowościowe - i oni się rozpili, żeby nie doświadczać cierpienia z powodu swoich zaburzeń. I owszem terapia uzależnień bierze pod opiekę emocje pacjenta, tylko szkoda, że te rozterki, cierpienie tych osób sprowadzane są do głodu. Smutek->głód, rozpacz->głód, złość->głód, tęsknota->głód. Problem z głodem? Patrz->instrukcja jak postępować z głodem. Szkoda, że na tzw. podstawowym poziomie funkcjonowania psychicznego te przeżycia nie trafiają do właściwych osób. Smutek - za kim? Złość - na kogo, dlaczego? I jeszcze, żeby to wszystko prowadziło do budowania więzi, przywracania miłości, byłoby dobrze. Na szczęście coraz więcej terapeutów uzależnień kończy szkołę psychoterapii. Pacjenci mają większe szanse na wyleczenie.

Praktyka pokazuje jak ważne jest uzależnienie. Dynamika uzależnienia to coś więcej, niż tylko uśmierzanie objawów zaburzeń. A jeśli wyjdziemy poza tradycyjne rozumienie systemu rodzinnego? Uzależnienie, to głęboka więź z kimś, kogo substancja tylko reprezentuje. Co się dzieje, kiedy osoba uzależniona rezygnuje z picia (albo jest do tego zmuszona)? Przede wszystkim będzie chciała nadrobić straconą więź i ma potrzebę pić dwa razy więcej. Jeśli tego nie zrobi, w alkoholiku prawdopodobnie zgaśnie życie, wpadnie w depresję, być może nawet podejmie próbę samobójczą. Co ciekawe, żona alkoholika wpada w depresję, nerwicę albo wnosi pozew o rozwód. Przy "dobrym wietrze" (sic) osoby te zaczynają korzystać z leków przepisanych przez psychiatrę. I nie, nie jest to lepsze rozwiązanie, bo to uzależnienie, które zamienia ludzi w zombie. Bywa gorzej, bo uzależnienie zaczynają przejmować dzieci. Kiedy alkoholik przestaje pić - syn zaczyna... ćpać. Wtedy jego matka może kontynuować swoją potrzebę obcowania z uzależnieniem. Oczywiście to nie reguła, bo dzieci osób trzeźwiejących przejawiają także inne problemy (uzależnienie od internetu, konflikty z prawem, depresje, itp.). Niemniej jednak wykluczenie objawu powoduje zastąpienie go innym objawem, często cięższego kalibru...

Powyższe pokazuje, że w małżeństwie alkohol nie tylko ważny jest dla męża, ale także i dla żony. Bardzo często zachodzi nieświadomy ruch kobiety, która wiąże się z mężczyzną, który nie pije, a potem on zostaje alkoholikiem. Rozwodzi się z nim, żeby związać się z innym, który nie pije, a potem ten drugi zostaje alkoholikiem. Brzmi jak ironia losu, prawda? Zdarza mi się mówić czasem, że to żona czyni męża takim, a nie innym i odwrotnie, mąż czyni żonę taką, a nie inną. Jeśli dla kobiety i mężczyzny, alkohol reprezentuje ojca alkoholika, będziemy mogli łatwiej przyjąć tą ironię losu. Kobieta chciała by znaleźć drogę do swojego ojca przez innego mężczyznę (niepijącego), to tak, jakby chciała mieć innego ojca, niż alkoholika, bo na takiego się nie zgadza. Nie ma takiej opcji :) Bardzo często zresztą spotyka się taki obraz, w którym kobiety nie szanują mężczyzn. Jeśli matka nie szanowała ojca (często również alkoholika), to syn z tego związku łączy się z nim poprzez alkohol. 
Powyższe często jest problemem wyjściowym dla powtarzających się prześladowczych (przemocowych) relacji w związku, ale to temat na zupełnie inny artykuł. Żeby było jasne - nikogo nie zachęcam do pozostawania w takim związku.

Praca w podejściu MetaSystemowym* wyznacza zupełnie nowy kierunek. Nie mówię o systemie leczenia uzależnień, w którym pracuje się z całą rodziną, bo koncepcję tego opisałem wyżej - cała rodzina musi wykluczać alkohol i wszystko, co się z nim wiąże. Trzeba spojrzeć META - trochę szerzej, dalej, głębiej, ale ponad wszystko należy zarzucić koncepcję walki z objawem. Objaw - alkohol - jest ogromnie ważnym aspektem życia osoby uzależnionej. Alkohol jest kimś, kogo alkoholik kocha, kogo przyjmuje głęboko do serca, z kim obcował prawie codziennie. Bez niego tęskni, złości się, płacze, choruje, umiera... Jeśli do gabinetu przychodzi pacjent z uzależnieniem, to musimy spojrzeć na niego (i alkohol) z szacunkiem. To tak, jakby przyszedł z ojcem, matką, czy dzieckiem. Jeśli pacjent przyjdzie z żoną i powie mi, że głęboko ją kocha, a ja powiem mu "proszę ją wyrzucić ze swojego życia", to chyba oczywiste, co się z nim stanie... Ta perspektywa wskazuje, że alkohol lub inna substancja, reprezentuje kogoś ważnego z życia, lub np. z rodziny pacjenta, kogo osoba uzależniona głęboko kocha, a kogo brakuje (bywa, że ta osoba nie żyje). Poprzez picie alkoholik łączy się z tą osobą, gdyż za nią tęskni. Tęsknota jest wyrazem miłości, a więc uzależnienie jest ruchem miłości. Piją z miłości. Rozumiem, że dla wielu jest to trudna perspektywa, nie do przyjęcia. 

Jak zatem leczyć uzależnienie? Przede wszystkim należy wyjść z tzw. porządku moralności, czyli świata, w którym wartościujemy, co jest dobre, a co złe. To co się dzieje, co jest - jest właściwe, takie jakie jest i należy to przyjąć. Każde ocenianie, negacja, jest "wywyższaniem się ponad", a tym samym wykluczaniem. Jeśli rodzina alkoholika może spojrzeć na niego jak na osobę, która pije z miłości - to być może sama otworzy się na ten wymiar? Oczywistym jest, że alkoholik sam powinien podjąć pracę nad sobą, nikt tego za niego nie zrobi. Dalej, osoba pijąca (czy np. paląca marihuanę) powinna zażywać substancję świadomie, z intencją, dla osoby, z którą jest połączona. Psychoterapia pozwala odnaleźć tych, których brakuje. Jeśli nie wiemy kto to, po prostu pozwalamy sobie, by to poczuć. Świadome zaciągnięcie się dymem ze słowami lub intencją "przyjmuję Cię głęboko do mojego serca", "kocham Cię ponad życie" jest świadomym łączeniem się. W domu alkoholik może symbolicznie dodać kroplę alkoholu np. do soku, czy herbaty. To samo może zrobić żona lub córka alkoholika. Ta symboliczna kropla może otworzyć serce, jeśli tylko rozumiemy czemu ta praca służy. Podobną rolę pełni w domu alkohol stojący w ważnym miejscu, np. przy zdjęciach rodzinnych, tak żeby można było go widzieć jako coś ważnego, mieć jakąkolwiek relację, włączyć z powrotem do życia rodziny. Dobrze działa, kiedy wznosimy toast za tą osobę, której nie ma, dzięki temu możemy ją uczcić. Praca pijącego dziecka alkoholika może iść w kierunku: "piję za ciebie kochany tato".
To oczywiście tylko przykłady. Ludzie są ludźmi, różnimy się i nie można do tej pracy podchodzić dogmatycznie. Pamiętajmy, że psychoterapia to głęboka praca pacjenta, która jest procesem. Popularne dzisiaj "robienie sobie ustawienia", raczej nie wystarczy.

Dla nas wszystkich ważne przesłanie jest takie, żeby przestać pić byle jak. Jeśli pijesz lub palisz papierosy - rób to z głęboką uwagą.

*Podejście MetaSystemowe zostało stworzone i rozwijane jest przez Andrzeja Nehrebeckiego oraz Milenę Karlińską-Nehrebecką w Polskim Instytucie Psychoterapii Integratywnej w Krakowie (www.pocieszka.pl)

6 lutego 2015

Złość i agresja

Temat złości i agresji jest jednym z kluczowych w psychoterapii. Nic dziwnego, agresja jest dla ludzi naturalna (jakkolwiek to brzmi). Złość bardzo często stoi u podłoża wielu zaburzeń psychicznych - lękowych, depresyjnych i daje często wyraz w zaburzeniach osobowości. Trzeba by wspomnieć o rozróżnieniu złości od agresji. Złość jest uczuciem, którego doznajemy, a agresja - intencjonalnym działaniem. Takiego rozróżnienia dokonują dzisiaj tzw. eksperci od spraw związanych z przemocą, tym samym wpędzając nas na problemowe tory. Stary papa Freud i psychoanaliza rozumie aparat psychiczny w modelu ekonomicznym jako ścierające się popędy: agresywny i seksualny. Nienawisć-miłość, śmierć-życie, itd. Agresja jest więc jedną z naszych dwojga sił napędowych :) Zostawmy to i zejdźmy na ziemię. 

Pisałem o rozróżnieniu, które dzisiaj mocno piętnuje agresję. Wszędzie z telewizora grzmią, że agresja jest złem - ciemną stroną mocy - wejdziesz tam, zassie cię i koniec - piekło gwarantowane. Skoro już jesteśmy przy Gwiezdnych Wojnach, to wielki Mistrz Jedi Yoda mówił, że lęk prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, a nienawiść do cierpienia. Żeby zwiększyć oglądalność i poruszyć nas emocjonalnie, telewizja serwuje nam codziennie wiadomości, które wzbudzają u nas agresję, albo lęk - że pijany, że zabił, że zmarło dziecko, że jest źle, że napadli. Od biedy raz na jakiś czas dowiemy, że urodził się w zoo niedźwiadek, albo żubr w rezerwacie. Ramówka w telewizji jest tak zaplanowana, że po poranku z TVN, możemy aż do obiadu oglądać przepełnione agresją i paranoją pseudo-seriale z amatorami typu trudne sprawy, dlaczego ja, zdrady, patologiczna szkoła itd. Solidna dawka agresji każdego dnia. Smacznego.

Z kolei poranki z telewizją poruszają tematy psychologiczne, w których psycholodzy piętnują agresywne podejście do życia, do wychowania i pouczają jak być grzecznym i żyć. W naszym kraju temat przemocy i agresji jest już tak głośno poruszany, że stworzono programy prawne, profilaktyczne, stworzono instytucje, których zadaniem jest ograniczać zjawisko występowania przemocy. O patologii systemu opartego na ustawie o przeciwdziałaniu przemocy już nie wspomnę, który sprawia, że zabiera się dzieci (wręcz wyrywa) rodzicom, którzy dali dziecku klapsa w markecie. Rozumiem, że czasami życie dziecka jest zagrożone, ale że ktoś kto śledzi rodziców po klapsie i spisuje numery tablic rejestracyjnych, żeby zgłosić przemoc na policji? A potem jest sprawa o odebranie praw rodzicielskich. Zmierzam do tego, że coraz mocniej w naszej świadomości cała ta walka z agresją "wdrukowuje" nam potrzebę tłumienia i unikania złości. Z innej strony się ją podsyca, a z drugiej zabrania nam się jej ujawniania. To jest jak pompowanie balonu, albo zatkanie rury wydechowej w samochodzie. Co się stanie, jeśli spaliny silnika nie będą wydalane, albo zablokujemy dym z pieca czy kominka? Z naszą złością jest podobnie.

Psychoanaliza wskazuje różne mechanizmy obronne przed doświadczeniem złości, od dojrzałych po prymitywne. W najlepszym wypadku pójdziemy na ryby czy polowanie, lub przytyjemy. W najgorszym, skończy się to projekcją naszej agresji na innych i w konsekwencji - paranoją, a w skrajnych przypadkach - psychozą lub samobójstwem.

Nasze wychowanie i doświadczenia życiowe kształtują sposób w jaki obchodzimy się ze złością. Łatwo zaobserwować to na dzieciach. Kiedy dzieci się złoszczą - plują, krzyczą, rzucają przedmiotami, kładą się na ziemi (słynne temper tantrum). Rodzice, którzy nie tolerują agresji, stosują kary za takie zachowania. Uczymy więc dziecko, że za wyrażanie złości jest kara. Stawiamy granice - dziecko się złości - dostaje karę. Po jakimś czasie widać jak dziecko, które się zezłości, zaczyna od razu przeżywać lęk, nawet jeśli kary nie ma. Kiedy wzrastamy - przestajemy korzystać ze złości. Im większa złość w różnych sytuacjach, tym większego lęku przed złością doświadczamy. Czasami wydaje nam się, że boimy się, że moglibyśmy skrzywdzić drugą osobę. Lepiej więc być uległym, unikać, zgadzać się na to, co nam nie pasuje. Nie możemy zadbać o siebie, o bliskich, tłumaczymy sobie, wymyślamy różne argumenty, choć czujemy się stratni w trudnej sytuacji. Korek w rurze wydechowej. 

Im większa jest złość, w szczególności na osoby bliskie i znaczące, tym poważniejsze problemy rodzą się z tłumienia złości. Blokujemy i wstrzymujemy naszą złość, żeby nie ranić najbliższych. Wydaje nam się, że wyrażenie wściekłości zniszczy więź. A przecież możemy kochać kogoś i złościć się na niego. W strukturze osobowości z pogranicza (borderline) mechanizm rozszczepienia sprawia, że nie da się kogoś kochać i być wściekłym. Albo kocham, albo nienawidzę. Czarne i białe. Szarego nie ma.
W zaburzeniach depresyjnych tłumienie złości (a raczej wściekłości) wymaga takiego nakładu energii, że zaczyna jej nam brakować na co dzień. Tak więc nie chce nam się, jesteśmy zmęczeni, brakuje energii. Ciało, które wyzionęło ducha, snuje się jak żywy trup. W lżejszej wersji dystymia, w cięższej - depresja.
Wydaje nam się, że trzymanie złości na wodzy jest lepsze i chroni przed zranieniem w związku. Takie małżeńskie kiszenie ogóra. Coś śmierdzi i choć tego nie widać, daje się to odczuć. 
Kiedy tłumimy złość, często nie możemy kochać. Dlatego wentylacja złości jak tak istotna.

Warto wspomnieć także o lekach psychiatrycznych. Zarówno benzodiazepiny, jak i rodzina leków SSRI, powodują wyciszenie, uspokojenie. Wzmacniamy efekt tłumienia, na poziomie neuroprzekaźnikowym i działa to jak charakterystyczne przecięcie. Dla nas - odcięcie od uczuć. Lżejsza forma to palenie papierosów - kiedyś o tym pisałem. Jeśli jesteśmy odcięci lekami, tracimy także możliwość przeżywania innych uczuć. Spokój i poczucie humoru rozumiane są jako dobry nastrój i radość. Pacjenci mówią: "ale ja czuję radość". Kiedy mówią o czymś trudnym i tak przejmującym, że psychoterapeuta prawie zalewa się łzami, pacjenci mogą siedzieć obojętnie, jakby mówili o robieniu kanapek. To jest jak bycie za szybą. Psychoterapia, której sednem jest dostęp do uczuć, spełznie na niczym. Psychoterapeuta się umorduje, a pacjent straci pieniądze, lub skorzysta po prostu z dobrej wiedzy i zrozumie pewne rzeczy. Praca odbywa się na poziomie głowy, a nie serca. To zasadnicza różnica. Wystarczy, że psychoterapeuta towarzyszy w odstawianiu leków, które pacjent brał kilka lat, a już zaczyna widzieć się poprawę.

Leczenie trzeba ukierunkować na wyładowanie złości. Sport nie zawsze się tu sprawdza, bo brakuje tego świadomego wyrzucania złości (bieganie, czy pływanie, to nie boks). Emocje wyrażają się poprzez ciało. Polecam wziąć pas, albo jakąś lagę i naparzać w coś z całej siły, aż rozboli nas ciało i będziemy mieć zakwasy. Jeśli włączymy w to nasz głos, krzyk - to efekty przejdą nasze oczekiwania :) Można się nieźle zdziwić, ile siły tkwi w nas samych.
Na co dzień, trzeba skończyć ze słodkim pierdzeniem do ludzi, którzy depczą nam po butach. To jest twój but do cholery, zapłaciłeś za niego całkiem spore pieniądze! Poczuj złość i pozwól sobie na rzucenie soczystego bluzga. Ktoś naruszył twoją przestrzeń - wypchnij go z niej. To twoja przestrzeń i tylko twoja, więc dbaj o nią. Nikt nie zrobi tego za ciebie. Prawdopodobnie przed wyrażeniem swojego gniewu poczujesz silny lęk. Bierz ten lęk pod pachę i naprzód. Nie cofaj się, jesteś już duży.