Witam w Psycho-Fusach!

Kiedy pijesz kawę lub herbatę, to wypijasz napój będący jej esencją. Na dnie kubka zwykle zostają fusy. Wszystko, czego doświadczamy w życiu, również zostawia fusy - emocjonalny odcisk. Jeśli przyjrzymy się mu bliżej, pobędziemy z nim, to doświadczymy odkrycia tego, co ważne, a co w psychoterapii nazywamy wglądem.

Mój blog, to notes dla moich wglądów, które pojawiały się w trakcie szkoleń, doświadczeń terapeutycznych, superwizyjnych, czy pracy w gabinecie.
Zamiast wysypywać je do kubła nieświadomości, dzielę się nimi - z Wami.

Mam nadzieję, że lektura bloga pozwoli Państwu odkryć to, co ważne.


Pozdrawiam -
Jakub Bieniecki

6 lutego 2015

Złość i agresja

Temat złości i agresji jest jednym z kluczowych w psychoterapii. Nic dziwnego, agresja jest dla ludzi naturalna (jakkolwiek to brzmi). Złość bardzo często stoi u podłoża wielu zaburzeń psychicznych - lękowych, depresyjnych i daje często wyraz w zaburzeniach osobowości. Trzeba by wspomnieć o rozróżnieniu złości od agresji. Złość jest uczuciem, którego doznajemy, a agresja - intencjonalnym działaniem. Takiego rozróżnienia dokonują dzisiaj tzw. eksperci od spraw związanych z przemocą, tym samym wpędzając nas na problemowe tory. Stary papa Freud i psychoanaliza rozumie aparat psychiczny w modelu ekonomicznym jako ścierające się popędy: agresywny i seksualny. Nienawisć-miłość, śmierć-życie, itd. Agresja jest więc jedną z naszych dwojga sił napędowych :) Zostawmy to i zejdźmy na ziemię. 

Pisałem o rozróżnieniu, które dzisiaj mocno piętnuje agresję. Wszędzie z telewizora grzmią, że agresja jest złem - ciemną stroną mocy - wejdziesz tam, zassie cię i koniec - piekło gwarantowane. Skoro już jesteśmy przy Gwiezdnych Wojnach, to wielki Mistrz Jedi Yoda mówił, że lęk prowadzi do gniewu, gniew do nienawiści, a nienawiść do cierpienia. Żeby zwiększyć oglądalność i poruszyć nas emocjonalnie, telewizja serwuje nam codziennie wiadomości, które wzbudzają u nas agresję, albo lęk - że pijany, że zabił, że zmarło dziecko, że jest źle, że napadli. Od biedy raz na jakiś czas dowiemy, że urodził się w zoo niedźwiadek, albo żubr w rezerwacie. Ramówka w telewizji jest tak zaplanowana, że po poranku z TVN, możemy aż do obiadu oglądać przepełnione agresją i paranoją pseudo-seriale z amatorami typu trudne sprawy, dlaczego ja, zdrady, patologiczna szkoła itd. Solidna dawka agresji każdego dnia. Smacznego.

Z kolei poranki z telewizją poruszają tematy psychologiczne, w których psycholodzy piętnują agresywne podejście do życia, do wychowania i pouczają jak być grzecznym i żyć. W naszym kraju temat przemocy i agresji jest już tak głośno poruszany, że stworzono programy prawne, profilaktyczne, stworzono instytucje, których zadaniem jest ograniczać zjawisko występowania przemocy. O patologii systemu opartego na ustawie o przeciwdziałaniu przemocy już nie wspomnę, który sprawia, że zabiera się dzieci (wręcz wyrywa) rodzicom, którzy dali dziecku klapsa w markecie. Rozumiem, że czasami życie dziecka jest zagrożone, ale że ktoś kto śledzi rodziców po klapsie i spisuje numery tablic rejestracyjnych, żeby zgłosić przemoc na policji? A potem jest sprawa o odebranie praw rodzicielskich. Zmierzam do tego, że coraz mocniej w naszej świadomości cała ta walka z agresją "wdrukowuje" nam potrzebę tłumienia i unikania złości. Z innej strony się ją podsyca, a z drugiej zabrania nam się jej ujawniania. To jest jak pompowanie balonu, albo zatkanie rury wydechowej w samochodzie. Co się stanie, jeśli spaliny silnika nie będą wydalane, albo zablokujemy dym z pieca czy kominka? Z naszą złością jest podobnie.

Psychoanaliza wskazuje różne mechanizmy obronne przed doświadczeniem złości, od dojrzałych po prymitywne. W najlepszym wypadku pójdziemy na ryby czy polowanie, lub przytyjemy. W najgorszym, skończy się to projekcją naszej agresji na innych i w konsekwencji - paranoją, a w skrajnych przypadkach - psychozą lub samobójstwem.

Nasze wychowanie i doświadczenia życiowe kształtują sposób w jaki obchodzimy się ze złością. Łatwo zaobserwować to na dzieciach. Kiedy dzieci się złoszczą - plują, krzyczą, rzucają przedmiotami, kładą się na ziemi (słynne temper tantrum). Rodzice, którzy nie tolerują agresji, stosują kary za takie zachowania. Uczymy więc dziecko, że za wyrażanie złości jest kara. Stawiamy granice - dziecko się złości - dostaje karę. Po jakimś czasie widać jak dziecko, które się zezłości, zaczyna od razu przeżywać lęk, nawet jeśli kary nie ma. Kiedy wzrastamy - przestajemy korzystać ze złości. Im większa złość w różnych sytuacjach, tym większego lęku przed złością doświadczamy. Czasami wydaje nam się, że boimy się, że moglibyśmy skrzywdzić drugą osobę. Lepiej więc być uległym, unikać, zgadzać się na to, co nam nie pasuje. Nie możemy zadbać o siebie, o bliskich, tłumaczymy sobie, wymyślamy różne argumenty, choć czujemy się stratni w trudnej sytuacji. Korek w rurze wydechowej. 

Im większa jest złość, w szczególności na osoby bliskie i znaczące, tym poważniejsze problemy rodzą się z tłumienia złości. Blokujemy i wstrzymujemy naszą złość, żeby nie ranić najbliższych. Wydaje nam się, że wyrażenie wściekłości zniszczy więź. A przecież możemy kochać kogoś i złościć się na niego. W strukturze osobowości z pogranicza (borderline) mechanizm rozszczepienia sprawia, że nie da się kogoś kochać i być wściekłym. Albo kocham, albo nienawidzę. Czarne i białe. Szarego nie ma.
W zaburzeniach depresyjnych tłumienie złości (a raczej wściekłości) wymaga takiego nakładu energii, że zaczyna jej nam brakować na co dzień. Tak więc nie chce nam się, jesteśmy zmęczeni, brakuje energii. Ciało, które wyzionęło ducha, snuje się jak żywy trup. W lżejszej wersji dystymia, w cięższej - depresja.
Wydaje nam się, że trzymanie złości na wodzy jest lepsze i chroni przed zranieniem w związku. Takie małżeńskie kiszenie ogóra. Coś śmierdzi i choć tego nie widać, daje się to odczuć. 
Kiedy tłumimy złość, często nie możemy kochać. Dlatego wentylacja złości jak tak istotna.

Warto wspomnieć także o lekach psychiatrycznych. Zarówno benzodiazepiny, jak i rodzina leków SSRI, powodują wyciszenie, uspokojenie. Wzmacniamy efekt tłumienia, na poziomie neuroprzekaźnikowym i działa to jak charakterystyczne przecięcie. Dla nas - odcięcie od uczuć. Lżejsza forma to palenie papierosów - kiedyś o tym pisałem. Jeśli jesteśmy odcięci lekami, tracimy także możliwość przeżywania innych uczuć. Spokój i poczucie humoru rozumiane są jako dobry nastrój i radość. Pacjenci mówią: "ale ja czuję radość". Kiedy mówią o czymś trudnym i tak przejmującym, że psychoterapeuta prawie zalewa się łzami, pacjenci mogą siedzieć obojętnie, jakby mówili o robieniu kanapek. To jest jak bycie za szybą. Psychoterapia, której sednem jest dostęp do uczuć, spełznie na niczym. Psychoterapeuta się umorduje, a pacjent straci pieniądze, lub skorzysta po prostu z dobrej wiedzy i zrozumie pewne rzeczy. Praca odbywa się na poziomie głowy, a nie serca. To zasadnicza różnica. Wystarczy, że psychoterapeuta towarzyszy w odstawianiu leków, które pacjent brał kilka lat, a już zaczyna widzieć się poprawę.

Leczenie trzeba ukierunkować na wyładowanie złości. Sport nie zawsze się tu sprawdza, bo brakuje tego świadomego wyrzucania złości (bieganie, czy pływanie, to nie boks). Emocje wyrażają się poprzez ciało. Polecam wziąć pas, albo jakąś lagę i naparzać w coś z całej siły, aż rozboli nas ciało i będziemy mieć zakwasy. Jeśli włączymy w to nasz głos, krzyk - to efekty przejdą nasze oczekiwania :) Można się nieźle zdziwić, ile siły tkwi w nas samych.
Na co dzień, trzeba skończyć ze słodkim pierdzeniem do ludzi, którzy depczą nam po butach. To jest twój but do cholery, zapłaciłeś za niego całkiem spore pieniądze! Poczuj złość i pozwól sobie na rzucenie soczystego bluzga. Ktoś naruszył twoją przestrzeń - wypchnij go z niej. To twoja przestrzeń i tylko twoja, więc dbaj o nią. Nikt nie zrobi tego za ciebie. Prawdopodobnie przed wyrażeniem swojego gniewu poczujesz silny lęk. Bierz ten lęk pod pachę i naprzód. Nie cofaj się, jesteś już duży.