Witam w Psycho-Fusach!

Kiedy pijesz kawę lub herbatę, to wypijasz napój będący jej esencją. Na dnie kubka zwykle zostają fusy. Wszystko, czego doświadczamy w życiu, również zostawia fusy - emocjonalny odcisk. Jeśli przyjrzymy się mu bliżej, pobędziemy z nim, to doświadczymy odkrycia tego, co ważne, a co w psychoterapii nazywamy wglądem.

Mój blog, to notes dla moich wglądów, które pojawiały się w trakcie szkoleń, doświadczeń terapeutycznych, superwizyjnych, czy pracy w gabinecie.
Zamiast wysypywać je do kubła nieświadomości, dzielę się nimi - z Wami.

Mam nadzieję, że lektura bloga pozwoli Państwu odkryć to, co ważne.


Pozdrawiam -
Jakub Bieniecki

31 października 2013

Baśń o Kryształowej Wiedźmie

Przedstawiam Państwu nową baśń, która w zamyśle miała być baśnią terapeutyczną dla osób chorych na cukrzycę. Jednakże historia potoczyła się własną drogą. Dlatego powstała trochę inna opowieść. Inna, bo trudna, być może oburzająca... lecz równie ważna. Proszę nie czytać tej baśni dzieciom. Proszę ją czytać dorosłym...


         Dawno dawno temu dla mieszkańców pewnej krainy nastały trudne czasy. Panowały długie i srogie zimy, a okres plonów i żniw trwał krótko. Zdarzało się, że złowroga pogoda niszczyła uprawy, lub przeszkadzała w żniwach, więc praca rolników szła na marne. Mieszkańcy wsi ważyli każde ziarno zboża, aby starczyło dla rodziny oraz zwierząt, których także zostało już niewiele.  
          Ponura aura panowała także w domach. Nie brakowało drewna, toteż ognia i ciepła było pod dostatkiem. Ale cóż z tego, jeśli niewiele można było włożyć do gara? Większość kociołka wypełniał więc smutek gospodarzy. Z ciężkim sercem rodzice zasiadali do posiłku widząc, że dzieci nie mogły się najeść do syta. Jednak dzieci przyzwyczaiły się z czasem do burczących brzuchów i dla odwrócenia uwagi najchętniej zajmowały się psotami oraz zabawami. W dobrą pogodę, wybiegały przed domy, łącząc się w wesołe i głośne gromadki. Wieczorami, by nasycić głód życia, słuchały legend i opowieści rodziców, po czym zapadały w sen o słońcu i przygodach.
Jedna z legend mówiła o miejscowej Kryształowej Wiedźmie, jednak nie opowiadano jej dzieciom. Ktoś odważny rzucał czasem plotki, gdzieś zasłyszane. Wiadomo było, że mieszka w górach, toteż przestrzegano dzieci, żeby same nie oddalały się od domu i nie chodziły w stronę gór. Z pewnością ten, kto widział wiedźmę, ten już nigdy do domu nie wrócił. O Kryształowej Wiedźmie nie rozmawiano głośno – ze strachu, ale przede wszystkim ze wstydu...
W obliczu panującego głodu mieszkańcy dokonywali czynów strasznych i haniebnych. We wsi rodziło się dużo dzieci i żeby rodziny mogły przetrwać, dzieci pozbywano się. Kiedy rodziło się kolejne dziecko, matki szły głęboko w las u podnóża gór, by porzucić tam nowonarodzone dziecko. Był to powszechny proceder, o którym wszyscy wiedzieli, a który pomijano milczeniem. Choć w tę część lasu rzadko kto się zapuszczał, z łatwością można było dostrzec wydeptaną ścieżkę. Leżące gdzieniegdzie kryształy wskazywały kierunek do miejsca zwanego przez wieśniaków Świątynią. Pośrodku kręgu starych drzew znajdował się kopiec kryształów, a na nim płaski kamień, na którym matki porzucały dzieci i uciekały w popłochu. Nikt nie zbierał kryształów, gdyż jak głosiła legenda, kryształy przynosiły śmierć. Obawiano się zatem, że kto dotknie kryształu, ten umrze. Złe zamiary przypisywano oczywiście wiedźmie. Ludzie wierzyli, że wiedźma karmi się ludzkimi duszami. Podrzucając dzieci, ludzie byli przekonani, że wiedźma wykonuje za nich najgorszą pracę. Porzuconych dzieci nikt nigdy więcej nie widział.
Skończył się okres Wielkiej Zimy i spełniły się dziecięce marzenia o słońcu. Dojrzało kolejne pokolenie, które mogło cieszyć się obfitymi plonami. Kolejne dzieci słuchały przed snem różnych legend i baśni. Opowiadano również legendę o miejscowej Kryształowej Wiedźmie, która straszyła w lesie i porywała dzieci. Dlatego dzieci trzymały się z dala od lasu, na czym najbardziej zależało rodzicom. Nikt jednak nie był w stanie odpowiedzieć na pytanie, dokąd porywała dzieci Kryształowa Wiedźma i co się z nimi działo.
Młoda Miriam, znana ze swej dobroci i czystego serca, postanowiła odnaleźć porwane dzieci. O świcie wyruszyła do lasu kierując się w stronę podnóża gór. Cały dzień przedzierała się przez gęsty i dziki las, a kiedy zaszło słońce, w lesie zrobiło się ponuro. Miriam z niepokojem stwierdziła, że nie wie gdzie jest i w którą stronę powinna dalej iść. Wtedy w gąszczu paproci ujrzała mały blask. Był to niewielki kryształ, który świecił tak mocno, że Miriam mogła dalej iść przez las. Dopiero kiedy zapadł mrok w oddali ujrzała kolejny kryształ, więc udała się w jego kierunku. Potem zobaczyła następny i następny i ze zdumieniem odkryła starą udeptaną ścieżkę. Zbliżyła się do miejsca, w którym było jasno jak za dnia. Miriam domyśliła się, że to pewnie dom wiedźmy, dlatego ze strachu skuliła się nieopodal pod drzewem i postanowiła poczekać do rana.
Nazajutrz, kiedy las nabrał swoich dziennych kolorów cichutko zakradła się do miejsca, które rzucało dookoła świetlne bliki. W kręgu wielkich drzew usypany był kopiec kryształów, a na nim widniał kamień – duży i płaski, niczym katafalk. Zachwycona blaskiem niemal nie zauważyła siedzącej na pniu kobiety. Nie widziała, czy jest młoda, czy stara, bowiem kobieta siedziała do niej tyłem. Jej biała szata spływała aż do ziemi, a kaptur skrywał tajemnicze lico. W ręku kobieta trzymała długą, lśniącą kryształową laskę. Kiedy wsparła się na niej, by wstać, Miriam wstrzymała oddech. Serce zabiło jej mocniej, gdyż wiedziała, że patrzy właśnie na Kryształową Wiedźmę. Kiedy kobieta wstała i zrobiła krok do przodu z szaty obsypały się dwa kryształy, upadając na ziemię. Szła powolnym krokiem przed siebie, co jakiś czas gubiąc kolejne kryształy. 
Nie wiadomo, czy to ciekawość, czy dobroć serca Miriam sprawiły, że podążyła za wiedźmą, zbierając po drodze jej kryształy. Kiedy znalazła się u podnóża gór miała już sporo kryształów w plecaku. Przed nią rozciągała się droga wzwyż. Była niemal pewna, że to ścieżka, którą spacerowała Kryształowa Wiedźma i choć zniknęła jej z oczu, czuła że podąża tuż za nią. Trudno było powiedzieć, czy to lęk, czy chłód sprawiały, że dziewczyna miała gęsią skórkę.
Dotarła do półki skalnej i wtedy zawahała się. Ocalić życie i zawrócić, czy poświęcić wszystko, by znaleźć odpowiedź na nurtujące pytania? Ciążył też plecak pełen kryształów, zbieranych po drodze. Miriam postanowiła zwrócić kryształy i ruszyła naprzód…
Widok, który ujrzała był oszałamiający. Kryształowa brama otwierała przed nią świat lśniący i cudny, o jakim nigdy nie śniła. Cała część góry wyrzeźbiona była w krysztale, a na wprost otwarte drzwi do groty. Liczne ornamenty, symbole, których nie rozumiała, wprawiły ją w zachwyt. Wszystko było przezroczyste, niczym z lodu, połyskujące i rzeźbione niczym boską ręką. Choć wszystko wydawało się wyrzeźbione z diamentu, miało w sobie też coś smutnego. W tej świątyni kryształu wszystko wydawało się puste. Cisza, pustka i przenikający chłodem spokój. Gdyby się przyjrzeć sercem, to każdy element, mimo swojego piękna, sprawiał odczucie pustki. Tak, jakby brakowało wnętrza, wypełnienia... duszy. Miriam ogarnął smutek. Pomyślała, jak wiedźma może żyć w takiej pustce tyle lat? Przechodząc przez próg zobaczyła równie pięknie zdobione wnętrze. Można było odnieść wrażenie, że palące się świece i ogień w kominku rozpuszczą ten lodowy świat, jednak kryształ nie poddawał się ogniu. Wiedźma siedziała na jednym z dwóch diamentowych krzeseł. Dla Miriam stało się jasne, że wiedźma jest świadoma jej obecności.
Drugie krzesło było dla niej. Mimo mocno bijącego serca podeszła do krzesła i przywitała się słowami: „Dzień dobry Pani”, po czym usiadła. Spojrzała na twarz kobiety i walczyła z całych sił, by nie wpaść w panikę. Jednak wzrok wiedźmy utkwiony był w, stojącej na stoliku, kryształowej kuli. Kobieta była jakby nieobecna, zapatrzona gdzieś w dal. Miriam nie mogła odgadnąć, czy oczy wiedźmy są szare, niebieskie, srebrne, czy białe. Jej wzrok był pusty. Trudno było odgadnąć wiek kobiety, gdyż jej twarz wyglądała raz staro, raz młodo. Piękne rysy twarzy, podkreślały długie białe włosy oraz lśniące srebrne usta. Milczenie i pustka bijąca z nieobecnego wzroku odbierały jej całe piękno. Żeby przerwać trudną do zniesienia ciszę Miriam chciała zadać kobiecie pytanie, lecz szybko zrozumiała, że było by to niestosowne. Gryzła się ze swoimi myślami, zauważając przy tym, że przestała się bać. Wtedy dziewczyna ściągnęła plecak i otworzyła go, ukazując kobiecie zbierane po drodze kryształy.
- Zgubiła Pani kryształy, więc… - rzekła i przerwała widząc, że kobieta odwróciła wzrok w jej stronę. Spojrzała tylko na chwilę, po czym odwróciła wzrok w stronę kuli. Miriam podążyła za spojrzeniem kobiety i przyjrzała się uważnie kuli. Obrazy zmieniały się czasem wolniej czasem szybciej, jakby odtwarzały najważniejsze sceny z życia.
    Zobaczyła tam obraz miłości młodej kobiety i mężczyzny. Kobieta była bardzo podobna do niej i - ku jej zaskoczeniu - rozpoznała w niej swoją matkę. Miriam ujrzała matkę za młodu, która choć przed chwilą była pełna szczęścia i miłości, teraz ukazywała się jako kobieta zlękniona. Następnie ujrzała czasy wielkiej zimy, głód, surowe oblicze swojej babki i smutną minę matki. Jakby chciała skryć tajemnicę, nie do ukrycia. Matka tuliła swój brzuch i rozpaczała, była zdana sama na siebie. Kiedy zobaczyła mamę z większym brzuchem zrozumiała, że mama była brzemienna. Nie rozumiała jednak, dlaczego każdego dnia matka rozpaczała.
    Następny obraz ukazał poród i nawet sama Miriam zdziwiona była, że obraz noworodka bardziej ją w tej chwili niepokoił, jak radował. Coś ściskało ją w środku, bo nie rozumiała dlaczego przeżywa naprzemiennie wzruszenie, niepokój, rozpacz, czy złość.
Dalej zobaczyła matkę z dzieckiem idącą przez gęsty las, wchodzącą na ścieżkę, którą Miriam szła dzień wcześniej. W oczach swojej matki widziała strach, na twarzy maskę determinacji i słuszności. Obraz ten budził w Miriam złość. Dalej pojawił się obraz kręgu drzew i kamienia, na którym matka położyła zawinięte w chustę dziecko. Kiedy matka oddaliła się, zostawiając dziecko na kamieniu, Miriam ścisnęło w środku. Dziecko krzyczało, płakało, nastała noc, a potem następny dzień. Miriam czuła jak wzbierają się jej łzy. Dziecko przestało już płakać. Patrzyło gdzieś wysoko i daleko w niebo. Zanim odeszło, z oczu popłynęły ostatnie łzy, które spadając, zamieniły się w dwa kryształy. Z oczu Miriam popłynęły łzy. Poczuła, jakby coś w niej umarło.
Następnie w kryształowej kuli Miriam zobaczyła wiedźmę, która zabiera dziecko i zanosi w góry. Idzie w głąb groty, schodzi głęboko po krętych schodach do komnaty z licznymi wgłębieniami w skałach. Tam składa dziecko w jednym z licznych malutkich sarkofagów.
Miriam spojrzała na kobietę z szacunkiem. Ich spojrzenia w końcu się spotkały. W oczach kobiety nie było ani potępienia, ani smutku, ani żalu, ani złości. Spoglądała na Miriam życzliwie. Dziewczyna zrozumiała, że nie patrzy na wiedźmę, a na kobietę, która troszczyła się o pochówek dla porzucanych dzieci. Wtedy poczuła wdzięczność do kobiety i wzruszyła się.
Kryształowa Pani uniosła spod nóg Miriam kryształ i schowała go w dłoni. Następnie wyciągnęła rękę ku Miriam. Dziewczyna wyciągnęła otwartą dłoń, na którą spadł kryształ z oprawą. Przewlekła więc kawałek rzemienia odprutego z plecaka, po czym zawiesiła go sobie na szyi. Kobieta odwróciła wzrok w stronę kuli, a Miriam pożegnała się i ruszyła powrotną drogę do domu.