Część I - Flow: https://psycho-fusy.blogspot.com/2019/10/kiedy-udaje-sie-zwiazek-cz-1-flow.html
Choć nikt z nas tego nie pamięta, jako niemowlęta nie mieliśmy zbyt wiele zmartwień, poza zaspokojeniem naszych pierwotnych potrzeb. To, że niewiele, nie znaczy, że były mało znaczące. Jeśli nasz opiekun (najczęściej matka) nakarmił nas, przewinął i utulił – doświadczaliśmy błogostanu. Niestety, nic nie trwa wiecznie. My dorastamy, a trudne życie daje w kość. Jeśli nie wcześniej, to później. My oczywiście ciągle pragniemy tego, co zostało utracone. Ciągle szukamy naszego błogostanu. Tam, u mamy i taty już się dawno skończyło, prawda? To oczywiste, że musimy znaleźć sobie to gdzieś w świecie. Są tacy, co nie odpuszczają i ciągle próbują utrzymać błogostan u rodziców, jednak jeśli popatrzymy na biologię i świat zwierząt – natura zaprogramowała nas inaczej.
Łączymy się w związki, aby móc zaspokoić głód naszego błogostanu. Jest pokarm, jest zaopiekowanie, jest przytulanie, do tego inne przyjemności - seks, orgazm - czyli jest nawet lepiej! Całe szczęście, bo byśmy wyginęli... No ale nie jesteśmy tylko zwierzętami, które polują i się rozmnażają, bo jednak jako ludzie funkcjonujący w rozwiniętym świecie, tworzymy bardziej złożoną relację.
Oto spotykają się, a także tworzą we wzajemnej więzi bliską relację, dwie osoby, które poza zestawem genów stanowią osobne historie rozwoju psychicznego i społecznego. Każdy z nas posiada swój "system operacyjny" ukształtowany przez różne doświadczenia, a który ma ogromny wpływ na to, jak funkcjonujemy na co dzień. Zawężając to do psychoanalitycznego myślenia o nas samych i związkach - posiadamy swoje matryce tworzenia bliskich relacji. To, dlaczego funkcjonujemy z ludźmi tak, a nie inaczej, zostało ukształtowane w ciągu naszego życia w relacji z najważniejszymi i najbardziej znaczącymi osobami (obiektami). Jeśli łączyły nas z tymi osobami więzi emocjonalne, to z wielu różnych powodów mogliśmy doświadczyć kryzysów, czy traum powodujących cierpienie, z którymi jako dzieci nie mogliśmy sobie poradzić, lub radziliśmy sobie tak, że nawyk ten utrwalił się i w dorosłym życiu powoduje komplikacje.
Wciąż zapominamy, że partner lub partnerka, to nie ojciec, czy matka. Niestety sama wiedza, czy przypominanie sobie o tym, to za mało w stosunku do siły uczuć, które wyzwalane są przez różne sytuacje w dorosłym życiu partnerskim, a które odnoszą się do wczesnodziecięcych traum. Te bowiem są ogromnie silne, wręcz "zatrzymane" w naszych ciałach. Dobrze pamiętamy, co sprawia nam ból psychiczny, nawet jeśli świadomie o tym zapomnieliśmy. A tak właśnie bywa, bowiem najtrudniejsze doświadczenia, dla naszego komfortu psychicznego, są spychane w niepamięć, do kubła nieświadomości, dzięki mechanizmowi wyparcia. Zatem to, jak funkcjonujemy w relacjach, nie zawsze opiera się na tym, co świadome, ale też na tym, co w nas nieświadomie – a dzieje się tam naprawdę dużo, łącznie z tym, że chcielibyśmy dwóch sprzecznych ze sobą rzeczy na raz. To wywołuje wewnętrzne konflikty, a te – czasami zaburzenia (nerwice).
Wniosek o tym, że para funkcjonuje w relacji świadomej, jak i nieświadomej, jest ważny dla dalszych rozważań.
Wróćmy do traumy. Trauma to wielkie słowo, jednak mówimy o psychice rozwijającego się dziecka, które nie radzi sobie tak dobrze z bólem psychicznym. Dziecko będące w zależności od rodzica nie potrafi korzystnie dla siebie rozwiązać sytuacji, w której brak mu bezpieczeństwa emocjonalnego. Czy 5-latek może się obronić przed pijanym ojcem, który zmierza ku niemu z pasem? A pozostawione niemowlę? Co mają zrobić ze swoim strachem? Trauma jest jak spauzowany film, którego nie chcemy obejrzeć do końca. Spauzowaniu ulegają również przepływające przez nasze ciało emocje. Jeśli takie sytuacje powtarzają się, to utrwalamy nawyki obronne. Jeśli dziecko opiekowało się chorą matką, to nauczyło się, że jego potrzeby i uczucia są nieważne, podobnie jak w sytuacji, w której było odpychane, kiedy szukało u matki bezpieczeństwa. A może rygorystyczny rodzic odrzucał nas za nasze porażki i my dziś nie dajemy im miejsca lub nauczyliśmy się karać za nie sami? Pojęcie traumy jest ważne z punktu widzenia zjawiska zwanego przymusem odtwarzania.
Przymus odtwarzania. Już Zygmunt Freud wskazał na istnienie tego zjawiska, które wpycha ciągle ludzi w te same kłopoty. Kobieta, która liczyła na miłość, po raz kolejny została odepchnięta, kiedy już oddała się mężczyźnie. Wciąż zadaje sobie pytanie – dlaczego pakuję się w takie związki? Ten mężczyzna z kolei po raz kolejny uwiódł kobietę, po to, żeby mieć poczucie kontroli, a potem ją porzucił. Ciągle próbuje się uwolnić ze swojego uwikłania, w którym pozostawał pod wpływem kobiety (czytaj matki), a która dominując go - „odbiera mu wolność”.
W przymusie odtwarzania człowiek tworzy na nowo tę sytuację po to, żeby znaleźć jej rozwiązanie, gdyż kiedyś sobie nie poradził. Chcemy ten film obejrzeć i przeżyć do końca, przy jednoczesnym założeniu, że wyjdziemy w końcu bez szwanku. Problem jednak w tym, że ciągle używamy starych i nieskutecznych sposobów, które narażają nas na kolejne cierpienia. Chyba nie trudno się domyśleć, że kiedy w końcu wchodzimy w tak bliską i intymną relację jak związek, nasze traumy wręcz „odpalają” się, a my próbujemy się z nimi uporać. I jeszcze mamy pretensje do partnerów, że nam nie pomagają. Nic dziwnego, w końcu wciągamy ich do odegrania pewnej roli i tu dochodzimy do kolejnego zjawiska.
Przeniesienie i przeciwprzeniesienie. To kategorie, którymi posługuje się psychoterapia (szczególnie szkoły psychoanalityczno-psychodynamiczne). W kontakcie z psychoterapeutą powstaje więź, która stanowi dobrą bazę do uruchomienia się przeniesienia. Klienci/pacjenci w gabinecie wręcz przelewają nieświadomie na osobę psychoterapeuty wszystko, z czym przychodzą. Także reakcje, które są echem relacji z rodzicami. To, co czuje psychoterapeuta w związku z tymi reakcjami, to przeciwprzeniesienie. Analiza tych zjawisk jest nieocenionym źródłem informacji na temat ukształtowanej relacji z ważnym obiektem. Jeśli terapeuci mogą czuć się „wciągnięci” w rolę matki lub ojca, dlaczego nie miałoby to odbywać się w związkach? Otóż odbywa się. Mógłbym rzec, że mylenie partnerów z matką lub ojcem, to standard. Weźmy np.: „jak to, niedziela bez rosołu?” (matka zawsze robiła), "nie będę ci usługiwać, jak mamusia!" (rozpieszczony synuś mamusi), "znowu się nachlałeś!" (jesteś pijakiem, jak mój ojciec), "ciebie tylko obchodzą pieniądze (ojciec głowa rodziny)", "a tobie tylko seks w głowie" (muszę zaspokajać jego potrzeby), itd. Natomiast to, czego pary nie dostrzegają, to kiedy nieświadomie przyjmują złożone postawy takie jak: „chcę byś był(a) moim rodzicem, żebym w końcu mógł (mogła) zrobić z Tobą to, czego nie udało mi się uczynić w relacji z nim”. I tu nie ma znaczenia, czy mężczyzna w związku przyjmie rolę ojca czy matki – obydwie relacje przenoszone są na partnera/partnerkę w związku. Jeśli spojrzymy prawdzie w oczy, to dwie osoby w relacji robią sobie to wzajemnie i co ciekawe, w tej grze dobrze się potrafią zazębić, a przy tym mocno ranić. Słyszymy teksty takie jak: „oni to się dobrali”, „są siebie warci”, „nieszczęścia chodzą parami”, itp.
Koluzja. Powyższe wskazuje, że można ze sobą współgrać w realizacji osobistych deficytów i rozgrywać pewną grę. W nieświadomy sposób w parach dochodzi do cichej umowy i partnerzy zaczynają się dogadywać w swoich rolach, gdzie jedno z wzajemnością uzupełnia drugie. Nawet, jeśli wzorce tych zachowań są krzywdzące, osoby mogą pasować do siebie jak dwa puzzle, czy klucz do zamka. Takie dopasowanie w działaniu, czy wzajemnym rozgrywaniu swoich konfliktów wewnętrznych nosi nazwę koluzji. Każdy chce ze związku wyciągnąć swoje i jak najwięcej. Kiedy nasza piękna historia miłosna, jak z bajki, daje nam nadzieję na uzupełnienie braków wyniesionych z wcześniejszych relacji (z rodzicami), zaczynamy skupiać się na realizacji własnych potrzeb. Potrzeby drugiej strony przestają nas interesować, albo druga strona zaczyna rezygnować z ich realizacji. Oczywiście w końcu frustracje dadzą o sobie znać i skończy się to konfliktem, eskalacją i wrogą walką każdego o swoje.
Mogłoby się wydawać, że rzeczywistość związku jest prosta. Jesteśmy razem, dajemy sobie, bierzemy od siebie, wspieramy się, kochamy się, wychowujemy dzieci – i jest OK. I niech to szczęście trwa, jak najdłużej. To oczywiście możliwe. Warto wspomnieć jeszcze o jednym ważnym aspekcie związku, który ma na niego korzystny wpływ.
Kontenerowanie. Pojęcie kontenerowania wywodzi się z psychoanalizy i mówi o ważnej umiejętności, jaką matka pełni dla dziecka od jego poczęcia. Kiedy dziecko doświadcza trudności, dajmy na to, że dziecko płacze, matka empatycznie rozumie, co się dzieje z dzieckiem. Kontenerowanie, zwane inaczej pomieszczaniem, polega dosłownie na uczynieniu z siebie kontenera na emocje (przeżycia) i umieszczeniu w nim (czyli w sobie) uczuć (przeżyć) dziecka. W pewnym sensie, przepuszczamy przez siebie trudne emocje i co ważne - radzimy sobie z nimi. Choć to może niezbyt smaczna metafora - można porównać to do sytuacji, w której matka przeżuwa twardy pokarm i podaje dziecku w postaci, która będzie dla niego do przyjęcia. Tak się dzieje zwykle wśród zwierząt. Natomiast u ludzi funkcja ta odnosi się do aktywności psychicznej i nosi nazwę reverie (zamyślenie, zadumanie). Jeśli dziecko w sklepie złości się, że matka nie kupiła mu zabawki, to możemy rozumieć, że dziecko się złości (empatia). Wiemy, co przeżywa, potrafimy sobie przypomnieć, kiedy my czuliśmy się w ten sposób. Ale dopiero kiedy poczujemy w sobie jego złość i niejako „przetrawimy” ją, możemy ją oddać dziecku w „łagodnej” postaci. Jeśli rodzic w tej sytuacji krzyczy lub bije dziecko, to po prostu nie chce lub nie może jej skontenerować i potrzebuje tę złość z siebie wyrzucić. Jeśli ją przetrawi, zwyczajnie ze zrozumieniem poda ją dziecku mówiąc: "Wiem, że jest Ci przykro", o ile faktycznie to właśnie ma miejsce.
Dlaczego o tym piszę? Ponieważ związek sam w sobie daje szansę na kontenerowanie naszych osobistych i wspólnych trudności. Kiedy w związku jest przestrzeń na pomieszczanie tych trudności – związek rozwija się, czy po prostu – udaje się. W przeciwnym zaś razie może dochodzić do odreagowywania nadmiaru emocji w sposób niszczący np. poprzez przemoc, zdrady lub po prostu - rozstanie… Alternatywą może być tłumienie lub strategie unikowe - ucieczka w: substancje psychoaktywne, w pracę, w romans, w religię, w hobby, itd.
Jak pary kontenerują? To proste, a jednocześnie tak trudne. Taką funkcję może pełnić szczera rozmowa, w której dominuje przestrzeń na wspólne przeżywanie(!), rozumienie i "trawienie". Ważne są odpowiednie warunki – słuchanie i wzajemne rozumienie, bez oceniania. Jeśli jedna strona dzieli się uczuciami, a druga osoba nie jest tym zainteresowana – trudno mówić o szacunku, czy zaangażowaniu. Komunikacja dwóch zranionych osób bywa trudna. To często obustronne bombardowanie oskarżeniami, czy ocenami.
W psychoterapii par początkowo funkcję kontenerowania pełni psychoterapeuta, a jego praca powinna zmierzać do tego, by tę funkcję pełnił związek. Zanim to nastąpi, może być konieczne rozpracowywanie opisanych wyżej zjawisk, a także innych ważnych aspektów, jak np. używanych w związku mechanizmów obronnych, czy choćby zupełnie od podstaw - uczenie się komunikacji.
Większość opisanych powyżej zjawisk zachodzi nieświadomie. Choć świadomie wyrażamy w związku pewne komunikaty i odnoszą się do tego co "na powierzchni", to pod spodem, pod tą powierzchnią, mogą mieć zupełnie inny wymiar. Niemowlę potrafi jedynie płakać, a wyrażać przy tym głód, pragnienie, ból ciała, potrzebę czystości, pragnienie przytulenia, strach, itd. I matki zwykle wiedzą, czego dziecku potrzeba. Jeśli w związku kobieta mówi np.: "Mógłbyś dzisiaj na imprezie tyle nie pić?", to być może wyraża tak naprawdę: "nie chcę być w sytuacji, w której nie mam nad tobą kontroli i przeraża mnie to, jak wtedy, kiedy uciekałam przed ojcem, gdy wracał pijany". Mężczyzna, czując presję, może wtedy stwierdzić: "Nie mów mi, co mam robić. Nie jestem dzieckiem. Przestań mnie ograniczać. Jeszcze nic nie wypiłem, a już się przypieprzasz...". Dalszy rozwój wydarzeń jest do przewidzenia.
Umiejętność wyciągania na wierzch tego, co pod spodem, kontenerowanie i umiejętność przyglądania się relacji, dają szanse na przepracowanie trudności, rozwój osobisty partnerów oraz samego związku.
Tak - wymaga to wspólnej pracy.